Jan Wypler
Jan Wypler (1890 – 1965)
ŚLĄSKI SINOLOG    

     Zacznijmy od krótkiej charakterystyki tego wielostronnie uzdolnionego poligloty i naukowca, który powszechnie znany jest głównie jako sinolog i tłumacz poetów polskich na język niemiecki oraz autor kilku prac naukowych, w tym jednej genealogicznej. Podkreślmy też, że ten działacz plebiscytowy zasłużył się w latach dwudziestych dla polskości Śląska współpracą z wydawanymi wówczas w języku niemieckim, ale w duchu polskim redagowanymi pismami „Oberschlesische Grenzzeitung – Górnośląska Gazeta Graniczna” i „Der Weisse Adler – Orzeł Biały”.

     W latach 1920 – 1923 był współredaktorem, a później głównym redaktorem dwujęzycznego miesięcznika „Most – Die Brücke”, w którym opublikował w przekładach na język niemiecki wiele utworów tak znakomitych poetów i prozaików, jak Juliusz Słowacki, Jan Kasprowicz, Kazimierz Przerwa-Tetmajer i Władysław Orkan. Wcześniej tłumaczył poezje Leopolda Staffa zamieszczając je w czasopismach: niemieckim „Graal” i austriackim „Osten”.
    W latach trzydziestych, pod wpływem autora oryginalnie pomyślanego słownika chińsko – niemieckiego Domana Wielucha, zainteresował się sinologią i zaczął tłumaczyć z języka chińskiego. Efektem tej pracy jest mnóstwo przekładów poezji chińskiej, a z większych prac translatorskich na szczególną uwagę zasługuje przekład dramatu Kuo Mo-żo pod tytułem „Czü Jüan” oraz tomu opowiadań pt. „Małżonek nikczemny” (Wyd. „Śląsk” 1958).
    Po tej krótkiej charakterystyce głównych zainteresowań Jana Wyplera wrócimy jeszcze do nich omawiając je bardziej szczegółowo.
    Urodzony 14 maja 1890 roku w Kochłowicach, studiował w latach 1911 – 1917 na uniwersytetach we Wrocławiu i Kilonii. Studia na uczelniach niemieckich (filozofia, germanistyka, romanistyka i slawistyka) sprawiły, że w sensie naukowym i literackim bieglej opanował on niemczyznę, aniżeli język polski. Stąd wzięła się jego działalność translatorska z języka polskiego na niemiecki. Pod wpływem jednak poetów polskich z Janem Kasprowiczem na czele zaczął również sam pisać wiersze, tyle że w języku niemieckim. Ale zważmy, że w owych czasach po niemiecku pisali np. także Stanisław Przybyszewski i – co nieco – Artur Marya Swinarski.
    Po ukończeniu studiów uniwersyteckich Jan Wypler uczył w szkolnictwie średnim we Wrocławiu i Zabrzu, a po wcieleniu w roku 1922 części Śląska do Polski przeniósł się do Katowic, gdzie w latach 1922 – 1931 uczył w Gimnazjum Państwowym (dzisiejszym Liceum im. A. Mickiewicza), a następnie do roku 1939 w Mysłowicach. Przez pewien okres czasu po wojnie uczył też w katowickiej szkole plastycznej.
    Niezapomniane są zasługi tego – jeśli go kto znał osobiście – gimnazjalnego profesora dla sprawy polskiej na Śląsku, zwłaszcza w latach plebiscytowych. Obok pracy odczytowej i propagandowej rozwijał młody jeszcze wtedy uczony szeroką działalność publicystyczną i literacką. Tu i ówdzie w bibliotekach znajdują się jeszcze unikaty wydawanego przezeń w owym czasie czasopisma śląskiego pod nazwą „Most”, redagowanego w dwu językach, polskim i niemieckim, z uwagi na posunięty podówczas proces germanizacji na Śląsku po sześciowiekowej niewoli. Przekonywało ono również i Niemców o walorach kultury i literatury polskiej. Zasługi tego pisma na polu krzewienia polskości na Śląsku w trudnym dla niego okresie są niezaprzeczalne. Wystarczy przytoczyć słowa poety, Jana Kasprowicza, w owym czasie rektora uniwersytetu lwowskiego, który w liście prywatnym do Jana Wyplera tak zechciał napisać: „Wielką sprawił mi Pan przyjemność przesłaniem „Mostu”. Pismo oryginalne, drugiego takiego nie widziałem, wyobrażam sobie, że wpływ, jaki wywierać może, ogromną dla uświadomienia niepewnej siebie ludności śląskiej przyniesie korzyść”.
Podobne chwalebne sądy o „Moście” wydali tacy pisarze jak Żeromski, Orkan, Winawer, Józef Wittlin i inni. Wszyscy oni są autorami prac, które Wypler w sposób niekiedy kongenialny tłumaczył. Przekłady arcydzieł literatury polskiej na język obcy – to jedna z wielu form i dziedzin wszechstronnej działalności naukowo – literackiej Jana Wyplera.
    Z Kasprowiczem spotkał się Jan Wypler w roku 1925 w Zakopanem, ale korespondował z nim na długo przed tym. W Zakopanem schorzały na ciele Kasprowicz spędzał dni z „Tusculum”. „Kasprowicz przyjął mnie bardzo serdecznie – pisał Wypler we wspomnieniu pt. „Kasprowicz, Śląsk i Most”. (...) Rozmawiałem z nim wtedy długo o Śląsku, który Kasprowicz pokochać umiał.” Nic dziwnego, świadczą o tym przecież wcześniejsze kontakty Kasprowicza ze Śląskiem, jego lata gimnazjalne w Opolu i Raciborzu, pobyt na wszechnicy we Wrocławiu, czy wreszcie serdeczna przedmowa do broszurki Kazimierza Ligonia „Poeci Górnego Śląska” (Lwów, 1920).
    Jan Wypler poznał również osobiście Stefana Żeromskiego. Było to już w czasie, kiedy schorowany pisarz prawie nikogo nie przyjmował i bardzo trudno było dostać się do niego. Dzięki listowi jakiejś bliskiej znajomej Żeromskiego prof. Wypler doczekał się przyjęcia. Chory Żeromski leżał na otomanie, obok niego otwarty tom słownika Lindego. Profesor prosił pisarza o pozwolenie przełożenia na język niemiecki nowelki „Złe spojrzenie”. Żeromski odradzał wyboru tej właśnie nowelki, prawdopodobnie dlatego, że zawierała ona bardzo osobiste, intymne sprawy wielkiego pisarza, ostatecznie jednak zgodził się na jej przekład. Z wielu innych spotkań Jana Wyplera z pisarzami tego okresu zanotować trzeba spotkanie z Władysławem Orkanem, który przyjechał do ówczesnych Katowic na wozie drabiniastym.
    Związki Jana Wyplera z pisarzami polskimi datują się od zarania międzywojennego dwudziestolecia, z klasyczną zaś literaturą polską od okresu jego studiów za uniwersytecie wrocławskim, gdzie – jak już wspomniano – prócz romanistyki i germanistyki, studiował również slawistykę. Na zajęciach seminaryjnych czytał wtedy „Dziady” Adama Mickiewicza i takie było jego pierwsze zetknięcie się z naszym Wieszczem, którego cenił szczególnie wysoko. Z kolei zaczął rozczytywać się w całej literaturze a zwłaszcza w poezji polskiej – od Kochanowskiego do wspomnianego tu już Staffa. Odnotujmy tu jego większe osiągnięcia w dziedzinie przekładów z literatury polskiej: „Pomór” Wł. Orkana („Das grosse Sterben”, 1923), „Anhelli” i „Mnich” J. Słowackiego („Anhelli” i „Der Mönch”, 1923), „Sędziowie” St. Wyspiańskiego („Die Richter”, 1937), „Hymny” J. Kasprowicza („Hymnen”, 1938) i „Dzień duszy” L. Staffa („Aus dem Tag der Seele”, 1938).
    W okresie plebiscytu na Górnym Śląsku Jan Wypler oddał swe zdolności na usługi propagandy polskiej, wygłaszając bojowe przemówienia. Autor niniejszego szkicu pamięta jak później, po latach Jan Wypler jako człowiek już wiekowy, czy w sile wieku wspominał w rozmowach o swoich plebiscytowych wystąpieniach, trochę się samemu sobie dziwując i jakby pytając, gdzie z upływem lat podział się jego młodzieńczy temperament. Niemniej do końca życia zadziwiał zawsze ogromną żywotnością, ciekawiło go wszystko, co działo się wokół niego i pomimo pozornego oderwania od pulsującej wokół niego codzienności – żył nią i pomimo, że w toku swoich prac literackich i naukowo–badawczych pogrążał się w odległe epoki – doskonale orientował się we współczesności i śledził wszelkie jej przejawy i zjawiska.
    Ale wracając do lat plebiscytowych przypomnijmy, że wspomniane tu poprzednio niemieckojęzyczne, ale polskie w duchu i treści czasopisma „Grenzzeitung” i „Der Weisse Adler” przeznaczone były dla tych Górnoślązaków, którzy – zmuszeni uczęszczać do szkoły niemieckiej – nie mieli możności nauczyć się czytać i pisać po polsku.
    Warto tutaj raz jeszcze przypomnieć także utrakwistyczne czasopismo – „Most”, założone w roku 1920. W periodyku tym profesor Wypler prowadził redakcję działu literackiego. W tym właśnie czasopiśmie zamieścił profesor Wypler szczególnie dużo tłumaczeń z polskiej literatury pięknej i ogłosił sporo artykułów propagujących wiedzę o polskiej kulturze.
    W numerze 1-szym (26.09.1920) pismo to ogłosiło swój program, w którym m.in. znalazły się następujące sformułowania:
    „Czasopismo „Most” powstało jako potrzeba chwili. (...) Pismo winno służyć nie tylko wymianie dóbr kulturalnych, lecz także będzie się starało być drogowskazem dla tysięcy osób pragnących nauczyć się języka polskiego. (...) „Rozmówki naukowo-językowe” oraz „Reflektory gramatyczne” wprowadzą nas systematycznie w zakres nauczania i nauki języka polskiego”.
    Tekst kończy się informacją „Der Verkehr auf der Brücke wird freigegeben” (Oddaje się most do ruchu). Chcąc upozorować ścisłą neutralność redaktorzy pisma zastrzegli się w programie, że ich pismo będzie apolityczne i pozbawione jakiejkolwiek „płaskiej” agitacji.
    Franciszek Szymiczek w artykule pt. „Czasopismo plebiscytowe «Most»”, ogłoszonym w „Kwartalniku Opolskim” , tak w związku z tym napisał:
    „Studiując po 40 latach program pisma, niewątpliwie nie będziemy go chcieli aprobować, wtenczas jednak każdy chwyt propagandowy i każda „myśl” były dowolne. Wiadomo, cel uświęca środki... Redaktorzy pisma przyjęli na siebie nadzwyczaj trudne zadanie, z którego jednak wywiązali się na celująco. Zespół redakcyjny oraz grono współpracowników MOSTU stanowili ludzie młodzi, absolwenci gimnazjum w Zabrzu i pruskiego uniwersytetu we Wrocławiu. Na czym polegała siła tych młodych ludzi, z których jeden w myśl ówczesnych praw nie był nawet jeszcze pełnoletnim (K. Kozłowski). Otóż – w przeciwieństwie do Niemców – cały obóz polski, poza nielicznymi wyjątkami stanowił wielki zespół ludzi młodych, zaprawionych do pracy plebiscytowej w polskich organizacjach albo jeszcze przed I wojną, albo też bezpośrednio po niej. Wśród licznych polskich organizacji swoją rolę odegrały tajne kółka samokształceniowe przy pruskich szkołach średnich i wyższych. Te kółka prowadzone przez Związek Młodzieży Polskiej „Zet” zastępowały polskiej młodzieży polski egzamin dojrzałości tak, że opuszczając szkołę pruską, niedawni członkowie kółek posiadali dostateczny zasób wiedzy w zakresie mowy ojczystej, polskiej literatury i historii, i ci właśnie młodzi stanowili pierwszą linię na wielkim froncie plebiscytowym. Do nich należeli także redaktorzy naszego pisma.
    Czasopismo MOST było redagowane w języku niemieckim ze znaczną domieszką tekstów polskich. Pismo powstało z inicjatywy Polskiego Komisariatu Plebiscytowego i tym samym we właściwy i umiejętny sposób finansowane było przez Komisariat. Nakład sięgał do 5000 egzemplarzy, przy czym 1500 egzemplarzy rozchodziło się pomiędzy stałych prenumeratorów, głównie nauczycieli, pozostałe zaś ilości rozchodziły się poprzez własne punkty dystrybucyjne. Pierwsze numery pisma można było jeszcze otrzymać w księgarniach i kioskach ulicznych, wkrótce jednak władze niemieckie spowodowały wycofanie pisma z publicznej sprzedaży. Szczególnie wrogo odnosiły się do MOSTU opolska i katowicka dyrekcja kolei, które wydały kategoryczny zakaz sprzedaży pisma w kioskach kolejowych. (...)”
    Prowadzony w czasopiśmie „Most” dział literacki, redagowany przez Jana Wyplera, był z reguły najobfitszy. Spośród poetów i prozaików polskich szczególnie poczesne miejsce zajmowali tu Jan Kasprowicz, Adam Mickiewicz, Ignacy Krasicki, Jan Kochanowski, Stanisław Wyspiański, Stefan Żeromski, Wacław Potocki, Mikołaj Rej z Nagłowic, Bolesław Prus, Juliusz Słowacki, Norbert Bończyk, Konstanty Damrot. Fragmenty utworów literackich ukazywały się tu raczej w języku ojczystym danego pisarza, nierzadko jednak także i w tłumaczeniu na język niemiecki.
    Do większych utworów i omówień słowo wstępne, komentarze i słowniczek tekstowy polsko-niemiecki lub niemiecko-polski opracowywał Jan Wypler. Spod jego pióra wyszły też treściwe studia literackie jak np. „Pomnik literatury Polski”, „Pieśń Bogurodzica”, „Jan Kasprowicz – romantyk bólu i piewca współczesnej duszy”, „Duch literatury polskiej”, „Adam Mickiewicz”, „Próby z utworów Juliusza Słowackiego” i inne.
    Przykładem niezrównanej wytrwałości i mrówczej pracowitości Jana Wyplera jest dzieło genealogiczne „Przyczynki do historii starogórnośląskiego rodu rycerskiego Wyplerów w byłem państwie pszczyńskiem”. Dziedzina nowa, nowa wśród jego zainteresowań gałąź nauki, w której katowicki uczony i profesor bez uprzedniej specjalizacji wykazał nowe, niepospolite zdolności.
    Praca ta oparta na gruntownym i krytycznym opracowaniu źródeł historycznych stanowi niezwykle wartościowy przyczynek do historii stosunków gospodarczych, społecznych i kulturalnych na Górnym Śląsku. Zagraniczne recenzje fachowców niemieckich, czeskich i austriackich z uznaniem kwitowały rezultat jego długoletnich poszukiwań archiwalnych dotyczących historii rodów i rodzin.
    W toku swoich badań genealogicznych Jan Wypler natknął się w archiwum pszczyńskim na notatki i dokumenty króla Jana III Sobieskiego z czasów, gdy ten przez Piekary, Bytom i Racibórz zdążał pod Wiedeń. Wykorzystał je później w kolejnej publikacji „Sobiesciana na Śląsku” zamieszczonej w IV t. „Roczników Towarzystwa Przyjaciół Nauk na Śląsku” (1934) i wzbogacił tym samym nasze silesiana. Również przez wydanie studium o „Stosunkach prawno-małżeńskich szlachty pszczyńskiej od XVI do XVII w.” Będących przyczynkiem do poznania przeszłości prawno-obyczajowej Śląska, dorzucił cegiełkę do naszej wiedzy regionalnej.
    Ale silesiana, genealogia i tłumaczenia literackie na język niemiecki nie wyczerpują kręgu zainteresowań Jana Wyplera. Przez wiele późniejszych lat główną gałęzią jego pracy, absorbującą go już prawie wyłącznie, była sinologia. Również nie obcy był mu sanskryt, a także i buddyzm, o którym często z sympatią mówił.
    Mimo woli nasuwa się chęć doszukania się jakichś analogii między Chinami a Śląskiem, trudno się ich jednak w czymkolwiek dopatrzyć. Chyba że wziąć pod uwagę fantastyczną wersję o imperialistycznych zakusach Chin wobec... Śląska w jednej z powieści historycznych. Jeśli dobrze pamiętam, chodzi tu o „Legnickie pola” Zofii Kossak. Chińczycy – jak to przedstawia powieść – wyprawiają na zachód ekspedycję handlową, w celach jednakże szpiegowskich. Poza tą „analogią”, poza ową właśnie intrygą chińsko-wenecką wysłania Mongołów na Europę, żadne chyba inne nie istnieją.
     Nie analogie, których brak, zadecydowały o zainteresowaniu się Jana Wyplera językiem chińskim, a raczej przypadek. Tutaj bowiem narodził się pierwszy słownik chińsko–polski Domana Wielucha, w dziedzinie sinologii rewelacja. Pięćdziesiąt tysięcy znaków chińskich sprowadzonych zostało do około 300 elementów cząstkowych, powtarzających się w każdym znaku. Wynalazczość metody Wielucha zafrapowała chłonną umysłowość profesora Wyplera, który z pasją poświęcił się studiom nad chińszczyzną.
     Dla zachęcenia innych do podjęcia studiów na tym polu Jan Wypler napisał broszurkę „Jak można łatwo nauczyć się po chińsku”. W książeczce tej zaznajamia nas autor dokładnie z metodą słownika Domana Wielucha. Na paradoks zakrawa postawienie obok siebie w jednym zdaniu przymiotników „chiński” i „łatwy”, jednak rezultaty osiągnięte przez Wyplera wykazują niezbicie, że metoda z najtrudniejszego może zrobić łatwe, z niemożliwego możliwe. Z biegiem czasu słownik ten przestał mu jednak wystarczać, tak że później korzystał on już także z innych słowników chińskich, wymagających od tłumacza odpowiedniej sprawności w posługiwaniu się nimi.
     W zakończeniu metodologicznej książeczki „Jak można łatwo nauczyć się po chińsku” autor między innymi napisał:
„Jeszcze nigdy nie czułem się duchowo bardziej odmłodzony, jak w towarzystwie tego słownika, który mnie wprowadził w tajemnicze, subtelne piękno liryki chińskiej i w prastarą mądrość wielkich chińskich myślicieli z ich jakże głębokim spokojem duchowym i rytmem duszy, bijącym równym taktem wszechświata”.
Nie miejsce tu na szczegółowy wykład metody słownika Domana Wielucha, zainteresowani jednak mają możność wypożyczenia wspomnianej tu książeczki J. Wyplera w katowickiej Bibliotece Śląskiej. Nawiasem mówiąc, metodę tę w sposób bardzo przystępny i jasny wyłożył także Józef Mayer w artykule pt. „O śląskim filologu Janie Wyplerze”, zamieszczonym w roczniku 16 (1972) „Biuletynu informacyjnego Biblioteki Śląskiej”.
     Ze względu na jasność i lapidarność wykładu doc. J. Mayera przytaczam poniżej odnośny fragment jego artykułu dotyczący metody opracowania słownika Domana Wielucha, który w początkach pracy translatorskiej Jana Wyplera z języka chińskiego stanowił dla niego jedyne oparcie, bo dopiero znacznie później zaczął się on posługiwać także innymi słownikami:
„Słowo «chińszczyzna» w języku potocznym stanowi często synonim „trudność”, „niezrozumiałość”, i w tym znaczeniu wywodzi się z trudności odczytywania znaków pisma chińskiego, których jest około 50000 – osobny znak dla każdego wyrazu! – uzmysławiających nie brzmienie nazwy, lecz pojęcie znaczenia każdego znaku: jest to więc pismo ideograficzne, pojęciowe, jak niektóre alfabety w ich pierwotnym stadium – a nie fonograficzne, dźwiękowe, jak większość dzisiejszych systemów pisma, które P. Gilbert nazwał stąd słusznie i dowcipnie „pismami paplającymi”. Tekst chiński daje wskutek tego jakby obrazki słów, a nie ich dźwięk, stąd nie można ich uszeregować alfabetycznie według przyjętej kolejności dźwięków alfabetu, lecz jedynie graficznie: np. według ilości kresek, kropek itd. Stąd dawne słowniki chińskie dzielą owe znaki na 540 klas liczących każda nieraz po kilkaset znaków indywidualnych. Na początku XVIII wieku starano się zredukować tę liczbę do 214 znaków źródłosłowów głównych, tzw. Metoda „Kang-hi” zachowując jednak nadal ogromną ilość ich wariantów.
     Podobną drogą poszedł też wspomniany amator – sinolog śląski Doman Wieluch. Urodzony w Cieszyńskiem nie chcąc służyć w wojsku austriackim w czasie I wojny światowej wyjechał do Danii, gdzie m.in. zajął się studiowaniem tekstów chińskich w zbiorach tamtejszej Biblioteki Królewskiej. Badając je metodą zbliżoną do rozwiązywania szyfrów zauważył, że w śród owej wielkiej mnogości znaków pisma chińskiego pojawiają się w różnych kombinacjach pewne powtarzające się elementy graficzne jako znaki podstawowe, których ilość ustalił na 296. Wszelki bowiem znak czyli wyraz chiński zbudowany jest – jak nasze słowa z liter – z jednego lub kilku takich elementów. Każdy z tych elementów Doman Wieluch opatrzył krótką nazwą w języku angielskim, odpowiednią do jego kształtu zewnętrznego i znaczenia. Tak np. jeden z elementów podobny do pola z kłosami nazwał „Poland” jako symboliczny polski krajobraz oraz na pamiątkę narodowości odkrywcy tej metody. W ten sposób ideograficzne elementy podstawowe pisma chińskiego zostały przetransponowane na króciutkie nazwy wyrażone w alfabecie łacińskim, co pozwoliło z kolei na uszeregowanie zespołów owych elementów czyli normalnych pełnych znaków pisma chińskiego, wraz z ich tłumaczeniem w zwykły szyk abecadłowy, jak w każdym europejskim słowniku. Jest to więc słownik chiński bez... chińskich czcionek, co oczywiście znacznie pomniejsza jego koszt i rozmiar. Trzeba tu jednak jeszcze raz podkreślić, że nowa metoda Domana Wielucha pozwala na zrozumienie słów chińskich – jednak nie na poznanie strony dźwiękowej mowy chińskiej. Można więc na tej podstawie umieć czytać i pisać po chińsku – a nie móc mówić ani zrozumieć dźwięków w tym „języku”.
     Metoda D. Wielucha spotkała się z różnym przyjęciem u sinologów polskich i obcych: krytycznym prof. St. Schayera, pozytywnym prof. W. Jabłońskiego. Krytyka prof. Schayera ukazała się w „The Polish Bulletin of Oriental Studies”. Vol 1. Warsaw 1937, s. 108-109. Prof. Schayer zaznacza tam, że metoda D. Wielucha została „skopiowana” („transcribed”) z „Chinese English Dictionary” O. Z. Tsanga i że sinolodzy jej nie przyjmą („Will not published in Dr Wieluch transription”). Trzeba dodać, że w okresie pobytu podczas wojny w Kopenhadze w latach 1941-1945 D. Wieluch opracował na nowo swą metodę, tym razem w języku angielskim i wydał ją w 1975 r. pt. „The Graphic transcription of literary Chinese characters” z przedmową prof. Bernharda Karlgrena w Amsterdamie w 1975 r. w obszernym tomie (s. XXVII. 368. 2 tabl.). Wydaje się, że efekty osiągnięte przez Jana Wyplera świadczą jednak, iż metoda ta okazała się przydatna.
     Pierwsza książka Jana Wyplera z zakresu jego zainteresowań sinologicznych zawierająca przekłady „Myśli wybranych” Czuang dze, filozofa chińskiego z IV wieku p.n.e., wydana nakładem „Kuźnicy” w 1937 r. zaznajamia nas z egzotycznym światem starej myśli chińskiej. Na przeszło stu stronicach obcujemy „poza dobrem i złem” z duchem starochińskich przypowieści, w których odnajdujemy głębię myśli rozwiniętych później przez filozofów tej miary co Schopenhauer, Spinoza i inni. W opowieści „Sen motyla” widzimy prototyp motywu Calderona, porównanie życia ludzkiego do snu. Czytając inną przypowieść „Dialog z trupią głową” mimo woli myślimy o Szekspirze, który w scenie „Hamleta” podobnie kazał rozmawiać swemu głównemu bohaterowi z odkopaną na cmentarzu głową błazna Yorica.
W innej książce przedstawił Wypler kilkadziesiąt przekładów wybranych wierszy różnych poetów chińskich. Uważając siebie raczej za filologa niż poetę poprzestawał na wydobyciu sensu i dosłownym przetłumaczeniu chińskich poezji, a do współpracy literackiej pozyskiwał znanych poetów śląskich. Dzięki temu osiągnął w swoich przekładach połączenie naukowej wierności z poetyckim polotem. Współpraca ta (Wilhelm Szewczyk, Aleksander Baumgardten, Emanuel Imiela i autor niniejszej biografii) dała w efekcie mnóstwo przekładów wierszy takich klasyków literatury chińskiej jak Li Tai-po (701 – 762), Po Czü-i (772 – 846), jak następnie Wang An-szy (1021 – 1086, wielki reformator społeczny i poeta), jak dziesiątki innych autorów, częstokroć nie tłumaczonych na żaden z języków europejskich. Wspomnieć tu także trzeba o słynnym utworze Czü Jüana, poety i męża stanu, którego 2200 rocznicę przypomniała w swoim czasie Światowa Rada Pokoju, pt. „Li Sao”. Zdzisław Obrzud w artykule „Piękny i zapoznany żywot Jana Wyplera” tak pisał o tłumaczonym z oryginału wyborze wierszy chińskich:
„Wybór liryków chińskich Jana Wyplera zaopatrzony jest w krótki, niezbędny dla ogółu czytelników komentarz, który wprowadza w istotę języka chińskiego i trudności czyhające na każdego indoeuropejskiego tłumacza wytworów tego języka, kreśli zwięzłą, ale bardzo instruktywną, charakterystykę liryki chińskiej i podaje najpotrzebniejsze wiadomości o sześciu poetach. Najsilniej reprezentowana jest liryka Li Tai-po i Tu Fu, dwóch spośród trzech najwybitniejszych poetów z czasów dynastii Tang okresu złotego liryki chińskiej. Zwłaszcza twórczość Li Tai-po, poety – wędrowca, który w momentach upojenia winem i płodną bujnością przyrody przeżywa mistyczne zespolenie się z duszą świata, zajmuje sporą część zbioru: na 42 wiersze 12 jest autorstwa tego poety.

Jan Wypler

    Wszystkie wiersze wyboru są filologicznym przekładem inicjatora książki, ale jeżeli chodzi o ich ostateczną formę artystyczną tylko pięć wierszy jest autorstwa Wyplerowego w swej ostatecznej redakcji; reszta to przekłady innych tłumaczy: Aleksandra Widery, Wilhelma Szewczyka, Emanuela Imieli, Zofii Madejowej oraz Michała Cuberta. Tłumacze ci mieli nad wyraz trudne zadanie do wykonania, bo język chiński, monosylabowy i niefleksyjny, nie da się bez reszty przełożyć na żaden język indoeuropejski czy semicki. Tłumacze nie znający języka chińskiego korzystali z mniej więcej dosłownego, pod względem artystycznym nieadekwatnego przekładu Wyplera, i nie znając całej utajonej muzyki oryginału, musieli odgadywać podskórny nurt i trudno uchwytny nastrój wiersza chińskiego. Te parafrazy motywów chińskich nie zawsze mogły być odgadnięciem szczęśliwym.

     Nie jestem znawcą języka i poezji Chińczyków, nie mogę więc ocenić, które z przekładów zbliżają się do ideału kongenialnego tłumaczenia. Oceniając po prostu samą wartość poetycką wierszy, można stwierdzić, że niektóre z nich, zwłaszcza przekłady Szewczyka i Widery, to osiągnięcia dobre, świadczące o poczuciu stylu utalentowanych tłumaczy. Niewielki stosunkowo wybór wierszy wprowadza jednak dobrze czytelnika w świat poezji Kraju Środka. Wiersze te mówią o cichym smutku i subtelnej radości, o intymnym współżyciu z przyrodą i miłości erotycznej, o tęsknocie duszy, która zrywa więzy i podejmuje lot podniebny, ażeby z dala od jarmarcznego zgiełku żądz, interesów, zjednoczyć się z „Tao” sensem wszechświata.
    Zadziwiający był upór Jana Wyplera, który nie zrażał się brakiem dostatecznego uznania dla swoich prac, ale z godnym największego podziwu poświęceniem w dalszym ciągu, wierny swoim zamiłowaniom, niezmordowanie ślęczał nad chińskimi znakami. Nie jest to jednak „modus in rebus”. Doprowadził też w konsekwencji do paradoksu, który pozorną niemożliwość zamienił na fakt. Jak wiadomo, nie trzeba nawet wszystkich palców u jednej ręki, aby policzyć polskich tłumaczy z języka chińskiego. Także ilość tłumaczonych z języka chińskiego utworów jest u nas znikoma, jeżeli nawet zaliczymy do nich te, które tłumaczy się z innojęzycznych wersji. I oto zdarzyło się, że to samo dzieło, w dwóch różnych miastach, dwóch różnych tłumaczy przekładało na język polski. Chodzi konkretnie o dramat Kuo Mo-żo o wspomnianym już wyżej poecie i mężu stanu dawnych Chin pt. „Czü Jüan”. Nad przekładem tego dramatu pracowali równocześnie: w Warszawie Olgierd Wojtasiewicz, w Katowicach Jan Wypler (przy współpracy literackiej autora niniejszej biografii). Kto mógł przypuścić, że z wielu utworów Kuo Mo-żo, wśród których jest bodaj siedem czy osiem dramatów, ten jeden doczeka się aż dwóch przekładów? Ileż tu zmarnowanej energii, którą można było zużytkować na pracę nad tłumaczeniem innego dzieła? Kiedy Jan Wypler przesłał gotowy przekład do wydawnictwa, otrzymał odpowiedź, że umowa na tłumaczenie wymienionego utworu została już zawarta z kim innym. Na pociechę Janowi Wyplerowi pozostał druk aktu trzeciego w „Zeszytach Wrocławskich” i ostatniej odsłony w „Życiu Literackim” , zanim przekład Wojtasiewicza zdążył ukazać się w formie książkowej.
    Wcześniej jednak, bo już w roku 1939, przełożył Jan Wypler klasyczny dramat chiński pt. „Kredowe koło”, wystawiony prapremierowo dopiero w roku 1950 w Teatrze Młodego Widza w Krakowie. Znana dawniej pod tym samym tytułem i grywana w Polsce już przed wojną przeróbka „Kredowego koła”, dokonana przez pisarza niemieckiego Klabunda, nie jest nawet parafrazą, ale zupełnie nową, osnutą jedynie na motywach oryginału sztuką, która ma o  wiele mniej wspólnego z oryginałem, niż np. „Medea” Grillparzera z „Medeą” Eurypidesa.
    Przyjęło się u nas, że przekładający z przekładów angielskich, francuskich czy niemieckich, tłumacze utworów chińskich nie podają ani tłumacza, ani języka, z którego tłumaczyli. Ponieważ palce u jednej ręki wystarczają na policzenie znawców chińszczyzny w Polsce, fakt podpisywania przez tłumaczy z języków europejskich przekładów utworów pisarzy chińskich jest o tyle wytłumaczalny, że nikt tych tłumaczy i tak nie posądzi o to, że przekładali oni z oryginału. Inaczej jednak wygląda sprawa, gdy mamy do czynienia z prawdziwym tłumaczem z języka chińskiego, który nie tylko zresztą w naszych warunkach jest wyjątkową rzadkością. Należy go jakoś wyodrębnić z plejady pseudo-tłumaczy, choćby przez dodanie jednego słowa: „Tłumaczył z oryginału”.
    Jan Wypler, tłumacz „Kredowego koła”, był przez długi czas – obok prof. Witolda Jabłońskiego – bodaj jedynym znawcą języka chińskiego w Polsce.
    Wspomniany poprzednio dramat Kuo Mo-żo „Czü Jüan” jest jednym z siedmiu utworów dramatycznych tego autora, który znany jest m.in. jako tłumacz „Fausta” Goethego na język chiński. Dramat „Czü Jüan” wzorowany już na dramaturgii europejskiej odbiega swą formą od tradycyjnych dramatów chińskich. Ten utwór sceniczny opiewający życie i walkę poety i bojownika o wolność i prawa ludu chińskiego Czü Jüana, który żył na przełomie IV i III wieku przed naszą erą, przełożył Jan Wypler nie na język polski, ale niemiecki i to w brulionie, tak więc współpraca autora niniejszego szkicu z tłumaczem „Czü Jüana” polegała właściwie na tłumaczeniu z niemieckiego tegoż właśnie brulionu.
    Dokładniejsze dane, jak i treść sztuki „Czü Jüan” zawiera artykuł pt. „Nowa sztuka Kuo Mo-żo”, opublikowany w roku 1952 w czasopiśmie „Teatr” , a podpisany przez Jana Wyplera oraz autora niniejszego szkicu biograficznego o tym wybitnym śląskim uczonym.
    Oprócz tych dwóch dramatów przetłumaczył Jan Wypler także i wybór opowiadań, które pod tytułem „Małżonek nikczemny i inne opowiadania” ukazały się w formie książkowej nakładam Wydawnictwa „Śląsk” w roku 1958. Najwięcej jednak uwagi poświęcał ten wybitny sinolog poezji chińskiej, w związku z czym we wprowadzeniu do tomu opowiadań „Małżonek nikczemny...” uznał on nawet za stosowne wyjaśnić, jak różne problemy stawia przed tłumaczem przekładanie z języka chińskiego poezji w zestawieniu z prozą nowelistyczną. We wspomnianym wprowadzeniu do tomu „Małżonek nikczemny...” pisze on m.in.: Cóż w takiej sytuacji pozostaje czynić tłumaczowi?
    Jest rzeczą oczywistą, że nigdy nie zdoła jednoznacznie oddać w pełni chińskiego symbolu. Każdy przekład będzie mniej lub bardziej zbliżoną pochodną jego bogactwa, a więc jego uszczupleniem. Żadna tonacja słowa obcego, skrępowanego abecadłem swojego języka, nie zdoła odtworzyć pełni wyrazu symbolu, w którym zawiera się rdzeń osadzony w głębokich pokładach chińskiej magii językowej, połyskującej jednocześnie tęczą znaczeń ubocznych.
    Dotyczy to głównie nadzwyczaj subtelnej i oszczędnej w słowa prozy klasycznej oraz liryki, gdzie środki wyrazu, służące obrazowaniu refleksji myślowych oraz najrozmaitszych stanów uczuciowych, szczególnie zwracają się do oka.
    W mniejszym stopniu dotyczy to opowiadań. Słowo miało w nich odzwierciedlić często prozaiczne fakty ludzkiego życia, dla których klasyczna tradycja prozy ze swoją zwięzłością języka i ścisłością słów musiała okazać się nieprzydatna. Proza klasyczna obracała się w zamkniętym kręgu artystycznie świadomej stylizacji, operowała konstrukcją doskonale zrównoważoną i podporządkowaną zasadom paralelizmu, podczas gdy dobra proza ludowa wymagała dla okazania swej siły pewnego familijnego tonu gawędziarskiego oraz naturalnego szerokiego oddechu. Działo się to przez wzgląd na odmienność czytelnika i słuchacza, którymi nie byli jedynie inteligenci, dobrze wtajemniczeni w ów klasyczny język, lecz także szersze masy. Dlatego też autorzy nowel sięgnęli po język ludowy, bardziej zrozumiały nie tylko dla oka, ale i dla ucha. Był to język używany w domu, w rodzinie i przy pracy – język ulicy i targowisk. Twórczość oparta na tym języku rozwijała się szczególnie za czasów południowej dynastii Sung (1127 – 1276 n.e.) i dynastii Jüan (1280 – 1368 n.e.). Równocześnie przenikała do świeżo wytryskającej poezji dramatycznej, znajdując swój pełny wyraz w dziełach scenicznych scalających widowisko, muzykę i epikę. Miejsce zakrzepłej sztuki akademickiej, żywo przypominającej ściśle izolowaną grządkę kwiatów w pejzażu kulturowym chińskiego parku, zajmuje nowa sztuka opowiadania, rozwijająca się szczególnie od czasów dynastii Ming (1368 – 1644). Kontynuowana za czasów dynastii Cing (1644 – 1911) przygotowuje wraz z dramatem podłoże dla Bai-hua „białej mowy”, języka współczesnych Chin.”
    Tom opowiadań opatrzonych wspólnym tytułem „Małżonek nikczemny” prezentuje głównie tradycyjne opowiadania ludowe przekazywane z pokolenia na pokolenie, a tylko ostatnia nowela pt. „Panna Jing-Jing” jest dziełem znanego poety Jüana Czeun, który żył na przełomie VII i VIII wieku. Nowela ta w odróżnieniu od tradycyjnych opowiadań ludowych odznacza się wybitnymi walorami artystycznymi i umiejętnością subtelnego psychologizowania.
    Felietonista Ryszard Kosiński w czasopiśmie „Poglądy” tak scharakteryzował istotę chińskich fascynacji Jana Wyplera:
     „Rytm jego pracy nie jest obliczony ani na efekciki, ani na pośpiech. „Wysokie góry boją się powolnych ludzi” – uczcie się mądrości na przysłowiach chińskich. Studiujcie w ogóle kulturę i filozofię chińską, która – jak powiada pan Jan – osiągnęła szczyty umysłu ludzkiego i sprawiła, że każdy chłop w tym kraju jest filozofem i taka jej adaptacja czyni to, że ludzie są tam wiecznie młodzi i wiecznie starzy. Kiedyś przed wojną Wypler zafascynował chińszczyzną Ignacego Fika, który po zaznajomieniu się ze starą literaturą chińską stwierdził, że nikt już dalej nie poszedł.”
    Czytelnik wybaczy mi, że jako autor niniejszego szkicu raz jeszcze zacytuję siebie samego przytaczając bardziej obszerne fragmenty artykułu zamieszczonego w tygodniku „Katolik” z okazji 20 rocznicy śmierci Jana Wyplera . Artykuł ten wyraża mój osobisty stosunek do tego niezwykłego człowieka, który był m.in. także i pedagogiem (a jako o pedagogu raczej o nim nie pisano) i który pomimo dzielącej nas różnicy wieku uważał mnie za swego przyjaciela. Oto owe fragmenty:
     „Gdybym miał określić uczucia, z jakimi przystępuję do skreślenia paru słów o prof. Janie Wyplerze, gdybym miał ustalić hierarchię doznań i nastrojów, sprawujących władzę nade mną, to z tego wszystkiego, co we mnie zachodzi, z całego zespołu przeżywań – musiałbym wyodrębnić uczucie wielkiego zażenowania i zakłopotania. Mam bowiem pisać o człowieku, którego podziwiać nauczyłem się dopiero po latach. Mam pisać o człowieku, który zadziwiał nie tylko wiedzą i talentem, ale także i to w równym stopniu – skromnością. Pisać mam o swoim byłym nauczycielu gimnazjalnym, którego jako sztubak nieraz krzywdziłem, którego nie doceniałem.
    Dzisiaj, kiedy próbuję ogarnąć rozmiary wiedzy prof. Jana Wyplera, tym bardziej wstydzę się owego sztubactwa. Pamiętam, jak z rozbrykanymi kolegami, z przemądrzałymi gimnazjalistami w rogatywkach, sprawiałem mu niejedną przykrość. W głupocie swojej i zarozumiałości sztubackiej niczym nie różniłem się w owych latach od swego otoczenia. Nie zastanawiałem się wtedy nad tym, pomimo że profesor reagował gniewem na nasze wybryki, nie zastanawialiśmy się wszyscy, że zachowaniem swoim raniliśmy go boleśnie. Dopiero później – a byłem już wtedy po maturze – zrozumiałem swój i swoich kolegów błąd. Zrozumiałem go tym dotkliwiej, że w następnym z kolei pokoleniu młodzieży gimnazjalnej zaobserwowałem swoje i swoich kolegów niechlubne odbicie.
    Był wrażliwy i przejmował się bardzo przykrościami. Był jako nauczyciel zbyt wyrozumiały i za dobry. Dlatego mu dokuczano. Był tolerancyjny i na sztubackie wygłupy często patrzał przez palce, ale nie cierpiał nieuczciwości. Pamiętam, jak mu kiedyś z katedry skradziono karteczkę, która miała wykazać oszustwa ucznia. Zapałał wtedy świętym gniewem, z którego my uczyniliśmy sobie zabawę. Przypuszczam, że niejeden z moich dawnych kolegów szkolnych przypomniał sobie w późniejszym życiu ten gniew i że w dalekiej perspektywie lat, w chwili zastanowienia odczuł na sobie jego wpływ wychowawczy.
    Późniejsze, pogimnazjalne lata nauczyły mnie cenić go i rozumieć. Jakże innymi oczyma zacząłem patrzeć na niego! Zatracił się dystans, jaki dzielił ucznia od profesora. Zdawałoby się, że dystans wzmaga poczucie szacunku. W moim wypadku było wręcz przeciwnie. W miejsce tego dystansu dopiero pojawiło się właściwe uczucie, szczere i głębokie, zbliżenie wzmogło szacunek. Budziła go osoba profesora, który w nader częstych rozmowach coraz to nowe odsłaniał przede mną światy, budziły go tysiące książek, nagromadzone w ciągu wielu lat pracy przez pisarza, tłumacza i naukowca.
    Półki z książkami zastawiały wszystkie ściany pokoju, służącego Janowi Wyplerowi za pracownię. One to przede wszystkim wytwarzały specyficzną atmosferę, jaka napełniała mieszkanie profesora przy ul. Dąbrowskiego 3. Gdzie zaś kąt jakiś albo kawałek ściany odsłaniał wolne miejsce, tam zaraz portret albo popiersie jakiegoś wielkiego twórcy podkreślało nastrój pracowni. Rembrandt, Beethoven. Na obrazie Böcklina mnich samotny wodził smyczkiem po strunach skrzypiec. Duży stół na środku pokoju obłożony książkami jak talerz smakołykami oświetlała z góry stylowa lampa. Wszystko inne pozostawało w mroku. Cała atmosfera mieszkania zdawała się pomagać skupieniu, jakie ześrodkowywało się nad otwartą na stole książką. Niestety szmery i hałasy z góry i z dołu, i ze wszystkich stron, pochodzące z sąsiednich mieszkań, zamącały potrzebny uczonemu spokój. Hałasy te były w dodatku często umyślne, złośliwe. Los jakoś nie sprzyjał profesorowi i ciągle kazał mu żyć w zatargu z nie rozumiejącym i nie doceniającym go otoczeniem. Tu złośliwi sąsiedzi, tam złośliwi uczniowie.
    Przyzwyczaiłem się zachodzić od czasu do czasu do mieszkania prof. Wyplera. Przyzwyczajenie to pochodziło z bardzo odległych już dzisiaj lat. Kiedyś przed wojną chodziło się na ul. Sienkiewicza, później w czasie wojny – dopóki byłem w Katowicach – na ul. Dąbrowskiego. To Niemcy przesiedlili profesora z porządnego mieszkania przy ul. Sienkiewicza do rudery przy Dąbrowskiego. (...)
    Kiedy w latach międzywojennych uczęszczałem do katowickiego Gimnazjum Państwowego, w którym profesor Wypler wykładał, śmieszyło mnie, jak też i moich kolegów jego przysłowiowe roztargnienie i stałe zamyślenie, ustawiczne zaabsorbowanie umysłu pracą twórczą, której jako uczeń niższych klas nie doceniałem jeszcze i nie pojmowałem. Nie wiedziałem wtedy, że praca ta jest dla profesora równie ważna, a właściwie to nawet ważniejsza niż jego zawodowe zajęcia gimnazjalne. Dopiero po latach, po maturze, nastąpiło zbliżenie z profesorem Wyplerem, ścisłe kontakty i szacunek dla jego prac sinologicznych, wówczas jeszcze nie zanadto zaawansowanych, ale już przynoszących godne uwagi rezultaty. (...)
    W ostatnich latach swego niepospolitego życia Jan Wypler zamieszkał w nowym mieszkaniu na Koszutce, gdzie jednak nigdy nie byłem. Spotykaliśmy się jedynie przygodnie – na zebraniach albo przypadkiem na ulicy, zawsze owe spotkania wykorzystując dla krótkich lub dłuższych pogawędek. Zmarł 24 grudnia 1965 roku.”
    Zmarł więc Jan Wypler w wigilię Bożego Narodzenia. Bożonarodzeniowy numer „Katolika”, z którego pochodzą zacytowane powyżej fragmenty zawiera także przełożony przeze mnie z języka niemieckiego dłuższy utwór jego pióra pt. „Hymn Bożego Narodzenia”. Oto krótki fragment tego z ducha Jana Kasprowicza poczętego utworu:


Wtul się w melodię gwiazd!
A z seraficznych pląsów niebian spłynie, opadnie
W grającym wirze upojnych akordów
Poprzez ogniste światy i rozpalone planety
Na okrucieństwo wojen i hałaśliwe rzezie,
Ponad bluźnierstwa dnia, męczarnie nocy malejącego świata
Pieśń jaśniejąca i dzwonienie:
Chwała bądź Bogu wysoko, a pokój ludziom na ziemi.


     Kiedy w kaplicy przyszpitalnej w Bogucicach, w imieniu kolegów ze Związku Literatów żegnałem prof. Wyplera przemawiając nad otwartą trumną, powiedziałem m.in.:
     „Pamiętam, jak tłumacząc „Myśli wybrane” Czuang-dze a póżniej podstawowe dzieło poety i filozofa Lao-dze na język polski nieodżałowanej pamięci Profesor przez długi okres czasu studiował treść i znaczenie tajemniczego „Tao”, które to słowo, najogólniej biorąc, oznacza słuszną drogę postępowania, posiada jednak rozległy zakres znaczeniowy, dla którego głębszego zrozumienia potrzebna jest szeroka wiedza filozoficzna. Po długich latach studiów profesor Wypler poruszał się swobodnie nie tylko w gąszczu znaków chińskich, ale i w egzotycznym świecie chińskiego myślenia, w rozległym kręgu wyobrażeń filozoficznych oraz wśród starochińskich praw i motywów etyki i moralności. Na marginesie swoich studiów sinologicznych, które na długi okres czasu pochłonęły profesora Wyplera niemal całkowicie, powracał On raz po raz do ulubionych przekładów z literatury polskiej na język naszego zachodniego sąsiada.
    Upływały lata, w których wciąż nowe kontakty z pisarzami polskimi, a zwłaszcza ze środowiskiem pisarzy śląskich poszerzały krąg jego zainteresowań. Ale ponad tym wszystkim, co od czasów młodopolskich po lata dzisiejsze zachodziło wokół Profesora, On jeden zdawał się występować jako zjawisko trwałe i stałe. Toteż tym trudniej oswoić się z myślą, że zabrakło go wśród nas. Zabrakło człowieka, który w latach plebiscytowych walnie zasłużył się dla sprawy polskiej na Śląsku rozwijają wówczas ożywioną działalność odczytową i propagandową; zabrakło ambasadora literatury polskiej w naukowo-literackich kręgach na obszarach pozostających w zasięgu języka niemieckiego; zabrakło poligloty, który szczególnie mocno związał się z tajemniczym światem literatury chińskiej. Nade wszystko zaś – odszedł człowiek o wysokich walorach moralnych, humanista i krzewiciel wielkich ideałów, zarówno literatury polskiej, jak i ogólnoświatowej. Odszedł człowiek żywotny do ostatnich swoich dni, o czym świadczą między innymi opublikowane w wydawanym w RFN ekskluzywnym piśmie „Mickiewicz – Blätter” przekłady polskich klasyków. O czym świadczy także żywy udział we wszystkich poczynaniach organizacyjnych katowickiego Oddziału ZLP, jak choćby niedawno w spotkaniu śląskiego towarzystwa literackiego z załogą Zakładów Dziewiarskich im. Anastazego Kowalczyka w Sosnowcu. Odszedł człowiek prawy i mądry, niezwykły umysł i niezwykłe serce. Cześć Jego pamięci!”
    Złożenie zwłok Jana Wyplera do grobu odbyło się w rodzinnych Kochłowicach, gdzie w imieniu Zarządu ZLP przemawiał Wilhelm Szewczyk.
    W roku 1985 nadano jednej ze szkół w Rudzie Śląskiej imię tego zasłużonego i wybitnego Ślązaka upamiętniają w ten sposób 95 rocznicę jego urodzin i 20 rocznicę śmierci.
Życiorys opracował jego uczeń i przyjaciel Aleksander Widera.


Źródło: skarbiec-slaski.itatis.pl