Nad słownikiem Domana Wielucha
(Nad słownikiem Domana Wielucha J. Wypler).
Źródło: Fantana 1939, R. 2, nr 3 str. 10-13 Jan Wypler.
Wersję cyfrową przygotował: Czesław Mnich.

 
 Wydawnictwo::  Katowice: Prawach Manuskryptu
 Tytuł::  Słownik chińsko-polski do czytania tekstów chińskich bez przygotowania
 Autor::  Doman Wieluch
 Rok wydania::  1936
 Stron::  338
 Okładka::  miękka (zobacz zdjęcie)

     Kiedy niedawno rozmawiałem z Wacławem Sieroszewskim o języku chińskim, doskonały pisarz zapytał mnie od razu, czy również mówię po chińsku.

     Odpowiedziałem, że nam, którzy nauczyliśmy się czytać po chińsku za pomocą metody Domana Wielucha z Katowic, tekst fonetyczny jest nie potrzebny. Słusznie zauważył na to twórca „Ol Soni Ki San":

     „Pan ma rację! Znajomość dźwięku jest tutaj zupełnie niepotrzebna", po czym opowiedział mi jak to wykształceni Azjaci z różnych krajów i stron często prowadzą ożywioną rozmowę zupełnie po cichu, tylko za pomocą pędzelka i kawałka papieru.

     Trzeba bowiem wiedzieć, że pismo chińskie jest obrazkowe, że zatem zwraca się przede wszystkim do oka, podczas kiedy we wszystkich innych językach pisze się słowa znakami wokalnymi abecadła. Ponieważ więc język chiński posiada pismo pojęciowe, przeto, aby najkrótszą drogą dojść do zrozumienia owego pisma, można i trzeba zrezygnować tymczasem z uczenia się jego strony fonetycznej. Pytają mnie często, co znaczy po chińsku „Czang" albo „Fu" albo „Li" itd. Takie pytania są zupełnie bez sensu, ponieważ Chińczyk oddaje fonetycznie przeszło 50 tysiący obrazków swego pisma za pomocą mniej więcej 450 brzmień jednozgłoskowych tak, że na jedną sylabę np. „I" wypada kilkaset znaczeń najrozmaitszych i niczym ze sobą nie związanych. Kto wniknął w tajemniczy świat chińskiego pisma obrazkowego, może porozumiewać się z każdym, kto również nie zna brzmienia ani jednego słowa chińskiego. F. Gilbert, informator na polu nauki języka chińskiego, pisze: „Jedyne w swoim rodzaju chińskie pismo pojęciowe stoi daleko wyżej, jako środek porozumiewania się, od europejskich pism paplających" („China-Bild-Schrift als Welthilfsschrift" „Böttcherstrasse" rok pierwszy, zeszyt 6, 1928). Prawda — dodaje Gilbert — że pisma tego trudno się nauczyć, usiłuje on jednak tę wadę usunąć przez lepszą, systematyczną dydaktykę. Usiłowania, jego pozostały jednak pobożnym życzeniem. Albowiem zasada Gilberta „nazw mnemotechnicznych" na złożone znaki chińskie wprowadza dla początkującego raczej nowe komplikacje. Dopiero D. Wieluch, opatrując nazwami elementy graficzne pisma chińskiego i pozwalając je wyrazić w ten sposób naszymi łacińskimi literami, wskazał jedyny sposób, w jaki można chińskie pismo obrazkowe wyrażać i wypisywać tak, jak słowa naszych języków.

     Wieluch konstatuje: Dla uprzystępnienia Europejczykowi nieprzebranej wprost ilości znaków pisma chińskiego istnieje wprawdzie cały szereg grubych foliałów, które jednak wywierają na początkującym wrażenie raczej odstraszające, bo, aby z nich skorzystać, trzeba żmudnie porównywać jeden bezsensowny zygzak z drugim, kosztem wielkiego a często bezpłodnego wysiłku umysłowego, natężenia pamięci i wielkiej straty czasu. Wyszukiwanie znaków odbywa się w dotychczasowych słownikach zazwyczaj według klasyfikacji słownika Kang-hi (tak nazwanego od nazwy epoki cesarza Szeng-Cu (1662—1723), który go wydał. Według tej metody rozróżnia się przede wszystkim 214 „źródłosłowów", których znaki są uporządkowane według ilości kresek, potrzebnych do ich napisania. Trzeba bardzo dużo czasu, aby zapamiętać sobie ilości kresek. W klasie każdego źródłosłowu charaktery są znowu uporządkowane według ilości kresek. Charaktery o tej samej ilości kresek, a jest ich czasem 100 i więcej, są już ułożone dowolnie, w każdym słowniku w innym porządku. Aby zatem wyszukać jakiś znak, trzeba pamiętać numer klasy, liczyć kreski, a potem porównywać kształty — o ile szukamy znak znajdujący się we właściwej klasie i grupie, ponieważ co do ilości kresek bardzo często zdania są podzielone. To też R. Kunze, również uczony w zakresie dydaktyki pisma chińskiego, pisze, że „nie tylko początkujący, często po rozpaczliwym szukaniu, rezygnują ze wych usiłowań, ale że nawet uczeni Chińczycy i Japończycy dopiero po długim namyśle i wertowaniu mogą znaleźć szukany znak". Nie jest możliwą metoda, która by pozwoliła znaleźć każdy żądany znak szybko i napewno w układzie Kang-hi. Te trudności odnoszą się do wszystkich słowników, bez różnicy, czy to będzie Soothill, Mathews, Giles, Tsang, Couvreur, Wieger itd.

     Słownik Wielucha nie wywołał wśród naszych lingwistów żadnego echa. Jedyna recenzja, utrzymana na poziomie naukowym, napisana została przez buddologa, profesora Dr. St. Schayera w Warszawie. Recenzję tę musimy wziąć pod lupę dlatego, ponieważ ukazała się ona w języku angielskim w czasopiśmie „The Polisch Bulletin of Oriental Studies, fol. I, Warszawa 1937, p. 108—109" (Zobacz jej treść), i przeto jest zapewne znana światu naukowemu, chociaż nauce polskiej wyrządzono nią niedźwiedzią przysługę.

     Po bardzo krótkich i bynajmniej nie wyczerpujących, raczej pobieżnych uwagach o zasadzie metody Wielucha, autor recenzję kończy następującym apodyktycznym orzeczeniem:

     „P. Wieluch jednak przypisuje swej metodzie daleko większe znaczenie i oczekuje, że za pomocą niej ułatwi studium chińskiego języka i literatury. Muszę stwierdzić z przykrością, („I am sorry to say"), że nadzieje te są zupełnie z palca wyssane. Sinologowie z pewnością będą woleli uczyć się po chińsku według „starej i trudnej metody" tak, jak zresztą nie ma mowy o publikowaniu wszystkich skarbów literatury chińskiej w transkrypcji p. Wielucha" (sic!).

     Taki kategoryczny sąd jest zupełnie nieuzasadniony i jest raczej prze-sądem recenzenta.

     Kto poważnie i z dobrą wolą zagłębi się w metodę Wielucha, ten musi uznać, jako jej największą zasługę, ogromne zaoszczędzenie czasu przy wyszukiwaniu znaków, bo najtrudniejszą część słownika Wielucha, listę elementów graficznych i ich nazw, przeciętny uczeń umie na pamięć już po kilku tygodniach. Od tej chwili używa, się słownika Wielucha tak jak każdego słownika np. angielskiego. Kto zaś mimo tego, znając system Wielucha, chciałby się uczyć starą i trudną metodą, byłby podobny do podróżnika, który upierałby się przy podróżowaniu powozem, pomimo istnienia kolei i samochodów. Prawdziwi znawcy chińszczyzny, którzy sami opracowali nowe systemy, mające ułatwić jej naukę, jak np. Gilbert lub Kunze, stanowczo odrzucają dawną i trudną metodę. R. Kunze pisze m. in., że ta stara metoda nas zmusza „uczyć się na pamięć bardzo nudnego schematycznego balastu, który z niczym się nie wiąże i dlatego jest bardzo trudny do zapamiętania". To też Kunze ożywił rzeczywiście naukę języka chińskiego, wprowadzając do niej zasadę etymologiczną, ale z drugiej strony obarczył początkującego jeszcze więcej, niż tego wymaga słownik Kang-hi, w którym właściwie zmienia tylko kolejność i to tylko w niektórych wypadkach. Możemy się jednak z nim zgodzić, że stara trudna metoda jest bardzo żmudna i połączona z wielką stratą czasu nawet dla ekspertów, a dla początkujących jest po prostu niemożliwa. Gdyby Wieluch nie był uczynił nic innego jak tylko to, że umożliwił błyskawiczne znalezienie znaku chińskiego w słowniku, to już byłoby wielką zasługą dla sinologii. Ten moment przede wszystkim podniosłem w ustnej rozmowie z recenzentem, a z zyskiem na czasie rośnie ochota. To jest źródłem wszelkiej owocnej pracy. Lektura dzieł chińskich staje się „Wiedzą radosną".

     W rozmowie ze mną recenzent, rzecz dziwna, podniósł zarzut, że Wieluch podaje za mało znaczeń przy charakterach, ponieważ — jak wiadomo — znaczenia mogą być zmienne, zależnie od kontekstu. Prawda, że obrazkowe znaki chińskie są otoczone tajemniczym nimbem wieloznaczności i wielowarstwowości.

     Ale w całej tej wieloznaczności przebija się jednak zwykle jakaś idea naczelna, jakiś pra-wyraz, jakiś wspólny mianownik wszystkich możliwych znaczeń. Jeżeli Wieluch przy licznych' ideogramach wszystkich znaczeń nie podaje, to przez to właśnie pobudza czytelnika do czynnej współpracy, ażeby ten wspólny mianownik wyczuć i samodzielnie stosować. Zarzut powyższy, właśnie najmniej odnosi się do słownika Wielucha, który przecież zaznacza we wstępie, że w odróżnieniu od dotychczasowej praktyki nie poprzestał na ogólnikowym szablonie, lecz starał się oddać znaczenie subtelniej, ponieważ „język polski może sobie na to pozwolić". W ten sposób przekładnia jego słownika nie jest zdawkowym tłumaczeniem Gilesów, Soothillów, Wiegerów, itd. lub innych misjonarzy i imperialistów, ale jest owocem własnego przemyślenia, a opiera się wyłącznie na oryginalnych źródłach chińskich.

     Właściwie zarzut profesora Schayera zwraca się raczej przeciwko językowi chińskiemu, którego znaki ze swymi znaczeniami, zwłaszcza dla początkujących, przedstawiają się jak chwiejny miraż obrazów nakształt różnobarwnego kobierca, w którego sztucznie ze sobą splątanych nitkach i ornamentach asocjacje pojęć i nastrojów prowadzą zagadkowy żywot, objawiający się stopniowo tylko poważnemu badaczowi.

„Da regen schauernd sich die toten Aeste 
Die Wesen eng von Strich und Kreis umspannet 
Und treten klar vor die geknüpften Quäste 
Die Lösung bringend über die ihr sannet". 
(Stefan George. Der Teppich des Lebens)

     Chińczyk myśli sercem i duchem. Charakter „myśleć" składa się w piśmie chińskim z obrazów „głowa" i „serce". Uważa on rówież brzuch (wnętrzności) za siedzibę uczoności. Mówi np. brzuch pełen ksiąg klasycznych itd. Literat niedouczony posiada „brzuch żelazny" lub „brzuch z brązu".

     Filozof Ku Hung Ming pisze: „Aby zrozumieć literacki język chiński, całe naturalne usposobienie, serce i głowa, dusza i rozum człowieka, muszą być rozwinięte',.

     Ideogram chiński zwraca się do całej duchowej aperceptywności człowieka. Aby odczytać wyrazy chińskie w ich właściwym znaczeniu, zwłaszcza w liryce, a więc aby czytać lirykę prawdziwie filologicznie, muszę rozumem i sercem wyczuwać ich zmienne asocjacje i w samych tych znakach odtwarzać obraz życia. Krótko mówiąc — muszę umieć niejako przetwarzać się psychicznie, aby odczuć obrazy i zreprodukować je w naszym języku na podstawie związku (kontekstu) z sąsiednimi znakami.

     Kto nie umie jasno w swym wnętrzu odczuć i przeżyć całej przędzy i tkanki swych myśli, czyli kto nie umie sensu zamkniętego w ideogramach za każdym razem na nowo wyczuć i przelać ich w ekwiwalent językowy, temu wstęp do istoty chińskiego języka obrazowego jest zamknięty. Ale tu właśnie słownik Wielucha budzi, uśpiony we współczesnym człowieku przez abstrakcyjne myślenie, zmysł elementarnego, naturalnego wyrażania się obrazami, uczy nas patrzeć i myśleć pod tym psychicznym kątem widzenia, pod którym znaki te powstały jeszcze w epoce pierwotnej i jeszcze blisko macierzyńskiego łona ziemi.

     Z licznych braków słownika Wielucha jego autor zdaje sobie sprawę. Dadzą sią one wytłumaczyć przede wszystkim względami finansowymi, skoro książka jest owocem kilkunastu lat benedyktyńskiej pracy w godzinach poświęconych sprawie nauki poza zarobkową pracą autora, bez żadnej pomocy i popierania ze strony jakichkolwiek miarodajnych czynników 1). „Na większy słownik nie miałem środków materialnych". „Do porządnej lektury trzeba będzie daleko więcej frazesów, jak zresztą więcej charakterów i więcej objaśnień rzeczowych, ale nam chodziło w tej pracy tylko o pierwszy krok, mający wzbudzić zainteresowanie".

     Ale kto miał przyjemność stawiania pierwszych kroków w chińszczyźnie przy pomocy słownika Wielucha, ten od razu znajduje się jak w siedmiomilowych butach i porusza się z całą swobodą we wszystkich słownikach. Nie ma już dla niego żadnych starych i trudnych metod. Jeszcze nigdy nie czułem się duchowo bardziej odmłodzony, jak w towarzystwie tego słownika, który mnie wprowadził w tajemnicze, subtelne piękno liryki chińskiej i w prastarą mądrość wielkich chińskich myślicieli z ich jakże głębokim spokojem duchowym i rytmem duszy bijącym równym taktem wszechświata.

     1) Należy zaznaczyć, że ideowo, moralnie i technicznie popierali Wielucha: sinolog, Prof. Dr. Witold Jabłoński, Dr. Jü Houo-Joei, członek Poselstwa Chińskiego w Warszawie (pierwszy polonista chiński) oraz wierny współpracownik Wielucha p. Konstanty Matuszek.

       Jan Wypler

Źródło: Fantana