Podkomisarz w polu
Podkomisarz w polu - Alfons Daudet.
Przekład z francuskiego Jan Wypler.
Źródło: Goniec Śląski 1921, R. 1, nr 184 - Podkomisarz w polu.
Wersję cyfrową przygotował: Czesław Mnich.



     Pan podkomisarz jest w objeździe. Stangret z przodu, lokaj z tyłu, kocz podkomisarjatu niesie go majestatycznie na wybory okregowe w Combe-aux-Fe‘es. Pan podkomisarz włożył z powodu tego pamiętnego dnia swoje piękne haftowane ubranie, swój mały szapoklak, swoje obcisłe spodnie z srebrnemi lampasami i swoją odświętną szablę o rękojeści z macierzy perłowej... Na jego kolanach spoczywa duży portfel ze wzorzystej skóry szagreniowej, na który on smutno spogląda.

     Pan podkomisarz smutno spogląda na swój portfel ze wzorzystej skóry szagreniowej; on myśli o sławnem przedmówieniu, które trzeba za chwilę wygłosić przed mieszkańcami Com-be-aux-Fe‘es.

- Panowie i drodzy obywatele... Ale napróżno kręci złoty jedwab swoich bokobrodów i powtarza dwadzieścia razy w kółko:
- Panowie i drodzy obywatele... dalszy ciąg przemówienia nie nastąpi.

     Dalszy ciąg przemówienia nie nastąpi... Tak gorąco w tym koczu!... Jak okiem sięgniesz, droga do Combe-aux-Fe‘es kurzy się pod słońcem Południa... Powietrze jest rozpalone... i na wiązach przy drodze zupełnie okrytych białym pyłem, tysiące świerszczów opowiadają sobie z jednego drzewa na drugie... Nagle p. podkomisarz zadrgnie. Tam, u stóp pagórka zauważył mały lasek z dębów zielonych, który zdaje się mu robi znak.

     Mały lasek z zielonych dębów zdaje się mu robi znak:
- Chodź no tutaj, panie podkomisarzu ułożyć swoje przemówienie, pan będzie się miał daleko lepiej pod memi drzewami...

     Pan podkomisarz daje się uwieść, zeskakuje z swego kocza i mówi do swych ludzi, aby czekali na niego, albowiem będzie układał swe przemówienie w małym lasku z dębów zielonych.

     W małym lasku z dębów zielonych są ptaki, fijołki i źródła pod delikatną trawą... Kiedy nie zobaczyły pana podkomisarza w pięknych spodniach i jego portfel z wzorzystej skóry szagreniowej, ptaki przestraszyły się i przestały śpiewać, źródła nie odważyły się więcej robić szmeru i fijołki pochowały się w trawie... Cały ten mały światek nigdy nie widział żadnego podkomisarza, i szeptem, zapytywał się, kto jest tym pięknym szlachcicem, który spaceruje w srebrzystych spodniach.

     Szeptem, pod gałęźmi. pytają się, kto ten piękny szlachcic w srebrzystych spodniach... Tymczasem pan podkomisarz zachwycony ciszą i świeżością lasu, podnosi poły swego ubrania, kładzie swój czapoklak na trawie i siada na mchu u stóp młodego dębu; potem otwiera na kolanach swój duży porfel z wzorzystej skóry szagreniowej i wyciąga z niego duży arkusz papieru ministerjalnego.

- To artysta! - mówi piegza.
- Nie, mówi gil, to nie jest artysta, gdyż on ma spodnie srebrne; to raczej książę.
- To raczej książę, mówi gil.
- Ani artysta, ani książę, przerywa stary słowik, który prześpiewał cały sezon w ogrodach podkomisarjatu... Ja wiem kto to jest: to podkomisarz!
I przez cały mały lasek idzie szept:
- To podkomisarz! to podkomisarz!
- Jaki on łysy, zaznacza skowronek z dużym czubkiem.
Fijołki zapytują:
- Czy to jest złośliwe?
- Czy to jest złośliwe? zapytują fijołki. Stary skowronek odpowiada:
- Wcale nie!

     I na to zapewnienie, ptaki zaczynają znów śpiewać, źródła płynąć, fijołki wydawać woń, jak gdyby tego pana nie było... Obojętny wśród całego tego ładnego szmeru, pan podkomisarz wzywa w swem sercu Muzę rolniczych komisji, i z podniesionym ołówkiem zaczyna deklamować swym głosem uroczystym:

- Panowie i drodzy obywatele...
- Panowie i drodzy obywatele, rzekł podkomisarz swym głosem uroczystym...

     wybuch śmiechu przerwał mu; odwraca się i nic nie widzi oprócz grubego dzięcioła, który patrzy na niego, śmiejąc się, siedząc na jego szapoklaku. Podkomisarz rusza ramionami i chce dalej ciągać swe przemówienie; lecz dzięcioł przerywa mu jeszcze raz i woła do niego z oddala:

- Poco?
- Jakto! poco? - mówi podkomisarz, który się robi czerwony, i odpychając ruchem ręki to bezczelne zwierzę, znów rozpoczyna w najlepsze:
- Panowie i drodzy obywatele...
- Panowie i drodzy obywatele..., podjął podkomisarz w najlepsze.
Ale wtedy, oto małe fijołki wspinają się ku niemu na końcu swych łodyg i mówią do niego cichutko:
- Panie podkomisarzu, - czy pan czuje jak my dobrze pachniemy?
I źródła robią mu pod uchem boską muzykę; i na gałęziach nad jego głową całe chmary piegz przychodzą śpiewać mu na swoje najlepsze melodje; i cały lasek zaprzysięga się, aby mu przeszkadzać w układaniu przemówienia.

     Cały lasek zaprzysięga się, aby przeszkadzać mu w układaniu przemówienia... Pan podkomisarz, podchmielony zapachem, pijany muzyką, próbuje nadaremnie przeciwstawić się nowemu urokowi ogarniającemu go. Podpiera się na łokciu w trawie, rozpina swoje piękne ubranie, bełkocze jeszcze dwa albo trzy razy.

- Panowie i drodzy obywatele... Panowie i drodzy obywatele... Panowie i drodzy obywatele... Potem odsyła obywateli do djabła, i Muzie komisji rolniczych nie pozostaje nic innego jak tylko zasłonić twarz.

     Zasłoń sobie twarz, o Muzo komisji rolniczych! Kiedy po godzinie ludzie z podkomisarjatu, niespokojni o swego pana, wszedli do lasku i ujrzeli widok, który zmusił ich do cofnięcia się z przerażenia... pan podkomisarz leżał na brzuchu w trawie, zaniedbany jak hultaj. On zdjął ubranie..., i żując fijołki pan podkomisarz układał wiersze.


             Jan Wypler

Źródło: Goniec Śląski